Dzien dobry spuchniete kostki! Ladujemy w Limie. Odprawa i przeprawa celna idzie zadzwiajaco szybko, zielone swiatlo sie zapala czyli nas nie przeszukuja, kielbasa z Lidla jedzie dalej z nami. Jeszcze tylko 4 godziny i bedziemy w Juliace. Lot trwal godzine, podawano pyszne sniadanie - czipsy i ciasteczka, a widoki przez male okienko samolotu niesamowite - Andy z lotu ptaka Taca taca (nasze linie lotnicze).
Z lotniska kursuja busy do Puno nad jeziorem Titicaca. Plecaki na dach, 15 soli w lape dla seniority i w zakurzona droge.
W Puno dajemy sobie czas na aklimatyzacje bo dosc wysoko, ponad 3800 m. Soroche czyli chorobie wysokosciowej sie nie dajemy bo mate de coca caly czas pijemy (herbata z lisci koki).
Celem naszego pobytu w Puno byl rejs po jeziorze zatem idziemy do portu, gdzie spotykamy kapitana z licencja Victoriano. Po omowieniu po hiszpansku szczegolow podrozy wiemy tylko tyle ze wyplywamy maniana (jutro) chyba o 8:00. Wracajac z portu zahaczylismy o cevicharnie czyli pania z wozkiem serwujaca surowa marynowana rybe (ceviche). A ze rybka lubi plywac to i piwo sie znalazlo.
Kilka slow o architekturze Puno. Zadziwiajaca. Miasto wyglada jak jeden wielki plac budowy. Domy ukonczone tylko z przodu, reszta nieotynkowana, lub brak ostatniego pietra. Powodem tego nie jest brak funduszy ale sposob na unikniecie placenia podatkow, ktore sciaga sie dopiero od ukonczonych w calosci budynkow.