Rano lapiemy mototaxi do portu a tam wita nas nasz kapitan. Kupujemy bilety, Victoriano prowadzi nas do lajby i na pozegnanie krzyczy senior Lukasz adios. Pierwszym przystankiem sa plywajace wyspy Uros. Witaja nas usmiechniete panie, w charakterystycznych strojach, kierownik wyspy cos tam w jezyku aymara opowiada, inny tlumaczy na hiszpanski a my szczerzymy zeby i pozniej dowiadujemy sie z internetu o co im wszytkim chodzilo. Niektorzy zarzucaja ze wyspy sa zbyt komercyjne. Mimo to warto je zwiedzic i kupujac pamietki wesprzec miejscowych.
Nastepny przystanek to wyspa Amantani, jedna z wiekszych na jeziorze. Tutaj czeka nas nocleg. Trafiamy do domu przemilej seniority o nieznanym nam imieniu. Dostajemy lozko, pelne wyzywienie - taka indianska agroturystyka. Nie musimy dodawac, ze jadlo bylo tak, jak w Jeziorkach: swieza rybka, bliny, warzywa itp.
Po obiedzie "spacer" na wysokosc 4000 m. do sanktuarium Pachamamy - matki ziemi; niestety na Pachatete nie starczylo sil i piwa.
Widok ze szczytu na jezioro zapiera dech, ktorego i tak juz brakuje, mimo tego podziwiamy bezkres szafirowej wody, wody z ktorej narodzilo sie slonce, ksiezyc i gwiazdy. A gwiazdy na wyspie sa naprawde super - Lukasz i Paulina zrodzeni z ziemi polskiej.
Wracamy do naszej gospodyni, regulujemy rachunek, dostajemy piwo (w koncu to full service) i idziemy spac.
Myslimy juz, ze to koniec dnia a tu seniorita puka do drzwi i zaprasza na kolacje i mate de coca. Proba tlumaczenia ze nie jestesmy glodni nic nie daje. Trzeba zjesc to co seniorita przygotowala. I teraz mozemy isc spac. Jeszcze tylko rzut okiem na rozgwiezdzone niebo (a gdzie jest duzy woz?). Za zimno na romantyzm. Idziemy spac.