Wyruszamy skoro swit. Wczoraj przy restauracji w centrum miasteczka zalatwilismy sobie przewodnika polecanego przez miejscowych. Nie zawiodl nas i czekal w umowionym miejscu, mimo wczesnej pory- 6 rano. Na powitanie radosnie zamerdal ogonem - perro, nasz psi przewodnik.Najtanszy w miescie, za parowki i wode przystal na nasze warunki i poszedl z nami.
Oczywiscie po drodze piekne widoki itp.itd. Wybrana przez nas trasa, do goracych zrodel (Llahuar) okazala sie fantastyczna i oprocz paru turystow zupelnie przez nikogo nieuczeszczana (zadnych zorganizowanych wycieczek).
Cel nasz osiagnelismy po 6 godz., robiac przy tym duzo postojow, bo to kondory, gejzery i inne bajery. W Llahuar powitala nas radosna seniorita. Gdy ona przygotowywala nam jadlo, my utrudzeni wedrowka zazywalismy leczniczch kapieli w malym baseniku tuz przy rzece na samym dnie kanionu.Oczywiscie nie obeszlo sie bez piwka. Doznan podczas kapieli nie bedziemy oposywac a byly one niczym w najlepszym spa.
Cisza i spokuj, pyszny obiad i kolacja, pare piwek i blogi sen w trzcinowej chatce. Zaplate dostal takze nasz przewodnik, ktrory z braku miejsc spal na podlodze w naszej sypialni.
W nocy bylo oberwanie chmury. Okazalo sie ze nasza szopka sypialniana z trzciny nie byla zbyt szczelna i woda wdarla sie do srodka moczac czesc naszych rzeczy.