Wczoraj w gospodzie dowiedzielismy sie, ze dzis bedzie w miasteczku corrida. Zmieniamy bilety na autobus z porannego na wieczorny kurs, zeby zobaczyc to niezwykle wydarzenie.
Z laweczki pod sklepem w centrum miasteczka, z piwem w reku, obserwujemy parade przybylych gosci. Wsrod nich prawdziwa gwazda corridy Don Dupiszon (pozniej okaze sie dlaczego Dupiszon). Tance, hulanki, kwiaty, piwo leje sie strumieniami, tak mieszkancy witaja toreadora, ktory zdaje sie byc co raz bardziej podchmielony.
Udajemy sie na arene. Okazuje sie, ze don Dupiszon wcale nie ma zamiaru walczyc z bykami (moze to i dobrze, bo ledwo stoi na nogach). W zamian pojawiaja sie jego uczniowie, jak przystalo na prawdziwych toreadorow, fachowo ubrani. Sa tez i byki, a wszyscy bawia sie dobrze.
Corrida konczy sie przed zmierzchem, a impreza przenosi sie do centrum miasteczka. My wloczymy sie tu i owdzie czekajac na autobus do Arequipy. Niestety nasz pies gdzies zniknal i nie zdazylismy sie z nim pozegnac. Dziekujemy Ci perro!