Dzień zaczął się ja zwykle, czyli od spaceru na bazar. Świeżo wyciskany soczek to już prawie tradycja. Włóczymy sie po wytartych już limskich chodnikach w poszukiwaniu pamiątek. Troszkę z tym ciężko, bo większość z nich pochodzi z Chin :-) Śniadanko w parku na trawniku i czas zadumy. Podsumowujemy ogólne straty: Saszetka z rozmówkami angielsko-hiszpańskimi (Łukasz sprytnie schował saszetkę w hostelu, aż sam o niej zapomniał), w saszetce były też branzoletki dziergane przez miłą dziewczynke z wyspy Amantani, przeznaczone na podarki dla Was :-( ;pomarańczowa czapeczka Lukasza została gdzieś na lotnisku, ale z tego to Paulina jest zadowolona, a dlaczego to wystarczy spojrzeć na fotki;-) ;zdrowie i wagę ciała.
Wieczorem zerkamy do kościoła, popatrzeć na ślub. Zaczepił nas chłopak i standardowe pytanie a skąd my. Z Polski? Oooooo, Katowice, Wadowice, Warsowia, na zdrowie, Lewandowski, Podolski, Tusk, Komorowski (papież był gdzieś na końcu).....Chopak jednym tchem strzela polskimi nazwiskami i słówkami. Daje nam dwie monetki po jednym solu jako 'suwienir' (pamiątka). Dowiadujemy się, że tuż za rogiem jest bar w którym tylko słychać 'na zdrowie' tylu tam Polaków przebywa. Pan poprowadzi, pokaże. Idziemy więc zaskoczeni, że jak to tu w Peru tylu naszych? Na miejscu widzimy pusty bar. No Polacy może sobie gdzieś poszli? Nowy kolega siada radośnie przy stoliku. Acha, czyli Łukasz ma postawić browarka:-) Dowiadujemy się, że nasz nowy kolega był w Polsce rok, jest muzykiem ma czworo dzieci. Dostajemy następny 'suwienir' ,banknot 5000 soli. Potem zaczął on zadawać nam pytania, wręcz przesłuchiwać: Czy mamy przy sobie paszporty, bo chce zobaczyć jak się nazywamy (musiał widocznie mieć to na piśmie:), ale my mówimy że dokumenty w hostelu. Jaki mamy przy sobie telefon, bo jego to stary, My mówimy, że nasze starsze. Ile zarabiamy w Polsce, gdzie pracujemy. Potem pyta czy mamy dla niego jakieś monetki na pamiątkę, bo zbiera z różnych krajów. Hmmm, no mamy euraski, a damy na pamiątkę czemu nie. Kolega podprowadza nas pod hostel, my dajemu mu euraska, a nasz kolega uderza prosto z mostu: "Is it possible you give me money? I have four kids" (Czy to możliwe, wy dajcie mi pieniądze? Mam czworo dzieci) Rozbawił nas tym, tłumaczyliśmy mu że nawet nie mamy na pralnie, w dowód pokazując nasze brudne ciuchy które mieliśmy na sobie i zostało nam tylko na taksówkę na lotnisko. Wszystko wydaliśmy. Łukasz grzebnął w kieszeni i dał chłopakowi 2,5 soli (3zł). Biedny chłopak trafił na parę spłukanych, brudnych i bez fajnych telefonów Polaków. Co się później okazuje podarowane monetki są wycofane z obiegu :-) W zamian myślał, że dostanie dolary lub euro, a tu nic. Ale piwka sie napił, a my ubawieni sytuacją cieszymy sie, że mamy pamiątki z Peru nie Chin. A na internetowych aukcjach te monetki idą za kilka funtów :-) Oj, źle na nas wyszedł nasz kolega. Powinien podszkolić francuski i polować na francuskich turystów podróżujących z laptopami, tabletami i innymi -ami :-) Ciekawe ile prawdy było prawdy w opowieściach naszego peruwiańskiego przyjaciela? Trzeba przyznać, że był przekonywujący. Nawet nie mieliśmy z sobą aparatu, by zrobić z naszym naciągaczem fotkę, ech